piątek, 28 lutego 2014

Ostatni, bo to już koniec nadziei

Zawsze powtarzałeś, że nie wolno się poddawać i że trzeba iść przez życie z uśmiechem. I w tym jednym miałeś rację. Osiem lat temu widzieliśmy się po raz ostatni. No tak. Wszystko się zgadza. I co - miałam się przez ten czas wyleczyć z ciebie? Zapomnieć? Nauczyć się żyć inaczej? Wyszło mi chyba tylko to ostatnie. I to wyjątkowo dobrze. Jak nic w życiu.
Dwa lata temu urodził się David.
A rok temu Ludy.
Tak, mam dwoje dzieci.
I mam też męża.
Już od trzech lat.
Dlaczego?
Dobre pytanie.
Nie kocham go. Kocham ciebie. Ale nie potrafiłam już dłużej żyć samotnie. Po czterech latach od powrotu tutaj dałam szansę Marcosowi. Znałam go od dawna. Przecież jesteśmy z tego samego domu dziecka. Zanim poznałam ciebie, coś między nami było. Coś. A potem się przeprowadziłam. I wiesz, że on na mnie czekał przez te wszystkie lata? Nie jest taki jak ty. On mnie kocha.
No właśnie... A po roku pobraliśmy się. Skromnie. Bardzo. Przecież żadne z nas nie ma rodziny. Z tym, że moim świadkiem była Ludy. Powiedziała Oscarowi, że chce odwiedzić rodzinę i przyjaciół, i przyleciała na dwa dni. A ja wtedy popełniłam największy błąd mojego życia - jak powiedziała Ludy. A potem obie się popłakałyśmy i pogodziłyśmy z tym wszystkim. Przynajmniej ja.
I tak już żyję. Z dnia na dzień. Dla moich dzieci. 
Bardzo je kocham.
Pracuję, ale już nie haruję tak jak kiedyś. Marcos ma firmę, która nieźle sobie radzi. Niczego nam nie brakuje. Jest w porządku. Dzieci są dla mnie najważniejsze i naprawdę nie wiem, co bym bez nich zrobiła. Dają mi motywację, żeby każdego ranka zwlec się z łóżka, iść do pracy, gotować obiad, sprzątać. Normalne życie. Szkoda tylko, że nie z tym człowiekiem, co powinno.

Wracam do domu. Jest siedemnasta, niosę zakupy. Przystaję przy skrzynce na listy, otwieram ją kluczykiem i wyciągam kopertę zaadresowaną na moje nazwisko.
Twoim pismem.
Nie rozumiem, nie wiem, co to ma znaczyć. Nigdy nie pisałeś do mnie listów. Zresztą czy teraz jeszcze ktokolwiek je pisze?
Wnoszę zakupy do domu i mówię Marcosowi, że muszę jeszcze na chwilę wyjść. Nie mogę przeczytać tego w domu. Tak czuję. Jest tylko jedno miejsce, w którym mogę to zrobić. Cokolwiek by to było, potrzebuję być sama. Kieruję się do mojej dawnej dzielnicy - tej najbiedniejszej z biednych. Siadam na schodach mojego domu. Tu mnie kiedyś odwiedzałeś. Gdzieś tam biegają małe, umorusane dzieci, słyszę w tle ich krzyki i śmiech.
Ale teraz mam w głowie coś innego. Twój list.
Rozrywam kopertę i rozkładam kartkę. Zaczynam czytać.

Cześć. A w zasadzie nie wiem, co się pisze na początek, bo to pierwszy list w moim życiu. Zresztą mocno się zastanawiałem czy go w ogóle wysyłać. Ale wyślę. Takie rzeczy chyba bardziej wypada pisać w tradycyjnym liście niż w e-mailu.
Słuchaj, ja rozmawiałem z Ludy. I ona mi powiedziała, że masz męża i dzieci. Gratuluję. Tylko, że ona powiedziała mi jeszcze, że wyszłaś za niego, bo ja Cię nie chciałem. Nie wiń jej za to, ja to z niej wyciągnąłem. Tak samo jak Twój adres.
Bo Paula, ja Cię kocham.
O ile łatwiej to napisać niż powiedzieć. Tyle lat próbowałem i nigdy mi nie wyszło. Zawsze się bałem. Ciebie się bałem. Twojej reakcji. Bo przecież mogło mi się tylko wydawać, że Ty też coś do mnie czujesz, prawda? Łatwiej mi było ukrywać wszystko za zasłoną żartu. A kiedy pojawiła się Emily pomyślałem, że to dobry pretekst, żeby skłonić Cię do zazdrości. Chciałem się upewnić, czy coś... Tylko, że Ty wcale nie byłaś zazdrosna. Albo przynajmniej tego po sobie nie pokazywałaś. Potem powiedziałaś, że wracasz do Brazylii, więc zaakceptowałem Twoją decyzję. Myślałem, że jeszcze będzie dla mnie szansa. Tylko, że zupełnie zerwałaś ze mną kontakt. 
Paula, tęsknię za Tobą. Tęsknię jak cholera.
I bardzo Cię kocham. Nie wiem, jak mogłaś tego nie widzieć.
Nie chcę rozwalać Twojej rodziny. Może teraz jesteś jednak szczęśliwa. Na pewno masz piękne dzieci. Takie piękne, jak ich mama.
Nie bój się, nie przylecę. Nie zobaczę Cię już więcej. Ale musiałem to wszystko z siebie wyrzucić. I właściwie to nie wiem, czemu chcę, żebyś Ty wiedziała. Zwłaszcza, że teraz jest za późno. Powinienem był to powiedzieć jakieś dziesięć lat temu.
Ale teraz wreszcie wiesz.
Kocham Cię.
David

Przeczytałam trzy razy, a potem złożyłam kartkę. W międzyczasie wylałam litr łez. A taka już byłam stabilna emocjonalnie.
Boże.
Jak mogłam nie widzieć, że mnie kochasz? A jak ty mogłeś tego nie widzieć?
Nie umiem w to uwierzyć. 
Trudno. Zmarnowaliśmy życie. Oboje. To, co się teraz dzieje, to marny substytut tego życia. Ale tego już nie zmienimy.
Wiatr osusza moje łzy, powoli się uspokajam. A potem wstaję i wracam do domu. Do mojego męża i moich dzieci.
__________

To jest koniec, dziewczynki. I jest okropny. Tyle razy kusiło mnie, żeby zakończyć to zwykłym happy endem, ale dotrwałam z moim początkowym założeniem do końca. I wzorcowo spieprzyłam im życie.
Teraz będzie przerwa. Bo weny piłkarskiej brak - chociaż pomysł jest. Będę się starać czytać w miarę regularnie Wasze opowiadania. 
Jestem za to w świecie skoków narciarskich. I tu jakoś leci, więc jeśli ktoś ma ochotę - zapraszam :)
Do napisania!