piątek, 20 grudnia 2013

Dziesiąty, bo nadzieja ma swoje granice

Szlag mnie trafia. Regularnie. Od poniedziałku do niedzieli w godzinach od dziesiątej do trzynastej.
No bo przecież Emily jest taka sympatyczna i nawet w weekendy do ciebie przychodzi. No chyba łaski nikomu nie robi. Jakby nie było - płacisz jej za to.
Co wy tam do cholery wyprawiacie? To się rehabilitacja nazywa? Ciekawe, że ciągle tylko jakieś chichranie słyszę. No tak, zapomniałam, że oprócz tego, że jest miła, jest też ładna i ma świetne poczucie humoru. Zajebiste, kurwa.
Codziennie to samo. Codziennie. Ale dziś to już przechodzisz sam siebie. Bo po wyjściu twojej sympatycznej pani rehabilitantki informujesz mnie, że mam ci pomóc wybrać ciuchy, bo umówiłeś się z nią na siedemnastą. Tak jest, informujesz. To w żadnym wypadku nie jest prośba.
- Nie mogę. Też się dziś umówiłam - stwierdzam, nawet dobrze się nie zastanawiając, co ja właściwie pieprzę.
- Tak? Z kim?
- A co ty taki ciekawy? Grunt, że nie mam czasu ci pomóc, to cię powinno bardziej interesować.

Skończyły się głupie żarciki i wspólne wygłupy. Tego już między nami po prostu nie ma. Nie ma. Twoja rehabilitacja wszystko zmieniła. A ściśle mówiąc - twoja rehabilitantka. Jest idealna. Nie jestem w stanie z tym dyskutować. Poza tym po prostu widzę, że ci się podoba. I że coraz lepiej się dogadujecie.
Czy w tym mieście jest ktoś, z kim mogłabym się spotkać? Skoro wmówiłam ci, że się umówiłam, to faktycznie dobrze by było pójść do kina albo na jakąś inną kawę.
Nie. Nie ma. Pozostaje mi szwendanie się po parku. Ubieram kurtkę, czapkę, szalik. Boże drogi, to jest paranoja. Ja słońca potrzebuję. Z Brazylii w końcu jestem. A tu jest jakaś Antarktyda.
Siadam na ławce i wtulam nos w szalik. Kocham cię, człowieku. Nie potrafię bez ciebie żyć. Ale chyba pora się nauczyć. Ty sobie po prostu śpisz, jesz, oddychasz, podrywasz dziewczyny i nic cię to nie obchodzi.
Po pewnym czasie przysiada się do mnie jakiś facet. Oczywiście najpierw grzecznie pyta czy można - tacy to dżentelmeni w tym Londynie są. Niezłe ciacho, nie powiem, że nie. Ale ma jedną podstawową wadę - nie jest tobą. Siedzę, słucham jak się produkuje i po piętnastu minutach zwyczajnie gościa spławiam. Nie wiem, nie potrafię flirtować, a nawet gadać z facetami i zawierać nowych znajomości. No trudno. Taka już jestem.
Wracam do domu. Ciebie oczywiście jeszcze nie ma. Wiem, co mam zrobić. A po twoim powrocie jeszcze bardziej się w tej decyzji upewniam. Jednak nie zdążam nawet nic powiedzieć, bo dzwoni twój telefon.
- Co?! - krzyczysz, a za chwilę rozłączasz się i mówisz - Ludy rodzi. Jedziemy!
W szpitalu spotykamy się z Oscarem. Dobrze, że tam jest, choć przecież trudno żeby go nie było. Ale dobrze dla nas, bo przynajmniej ktoś pomaga nam w prowadzeniu rozmowy. Kto by podejrzewał, że potrzebujemy interwencji osoby trzeciej?
W pewnym momencie uderza mnie fakt, że wcale niekoniecznie Oscar powinien siedzieć tutaj z nami na korytarzu.
- A ty nie chciałeś może być przy narodzinach swojego dziecka?
- Chciałem - Oscar wyraźnie się peszy. - Ale jestem tchórzem. Jak tam wszedłem i prawie zemdlałem, to mnie wyprowadzili. Jeszcze zanim wy przyjechaliście.
Usiłuję ukryć uśmiech, ale David nie ma takich oporów. Nabija się z Oscara aż miło, a tamten jest tak zestresowany, że nawet nie oponuje. Wreszcie ja też przestaję gryźć się w język.
- Ciekawe czy ty byłbyś taki odważny, gdybyś miał asystować przy narodzinach swojego dziecka.
- Tego pewnie szybko nie sprawdzimy.
- Nigdy nie wiadomo.
Po kilku godzinach oczekiwania, paru wypitych kawach i batonach z automatu wreszcie lekarz oznajmia nam piękną wiadomość. Jest dziewczynka. Oscar wchodzi na salę, z nadzieją, że tym razem nie zemdleje. A my w tym czasie siedzimy. I nawet się do siebie nie odzywamy. Kiedyś... kiedyś to by było nie do pomyślenia. Teraz to na porządku dziennym. Bo nie wiem, o czym mam z tobą rozmawiać. Pytać o twoją randkę? Czy opowiadać o swojej, której nie było?
Dopiero po przeniesieniu Ludy i maleństwa na salę poporodową możemy ją zobaczyć. Nie jesteśmy przekonani czy to dobry pomysł, ale Oscar twierdzi, że sama Ludy nas zaprasza. Wchodzimy więc do środka. Młoda mama, bardzo wyczerpana, ale też bardzo szczęśliwa, leży w łóżku i trzyma w ramionach maleńką kruszynkę. Są śliczne. Obie.
- Zostaniecie oczywiście rodzicami chrzestnymi naszej Pauli, prawda? - mówi Ludy i uśmiecha się delikatnie.
Ona mi to już kiedyś sugerowała. Tak. I imię również. Mrugam gęsto, by ukryć wzruszenie. Nie potrafię jej odmówić. Ty zresztą też. A więc cóż - muszę odłożyć moje plany na później.
__________

Znowu nawalam. Nie dość, że mam u Was zaległości, to ten rozdział był pisany na szybko, a następny pojawi się dopiero po Nowym Roku. 
A na razie: Wesołych Świąt!

piątek, 6 grudnia 2013

Dziewiąty, bo nadzieja jest wystawiana na próby

Ja nie wiem, kto te całe wesela wymyślił. Żeby się kobieta musiała stroić, malować i na koniec jeszcze uśmiechać. Chociaż zna tam ze trzy osoby. Tak, mówię o sobie.
Ale ty jesteś nieubłagany.
- No chodź, będzie fajnie.
No to idę. Jak to ja. Nie potrafię ci przecież odmówić. Przed wyjściem staję jeszcze przed tobą i pytam po prostu:
- I jak?
- No, dziewczyno... - podchodzisz do mnie i łapiesz mnie w pasie. - Cud, miód, orzeszki...
- Ej, ej - nie niszcz mi makijażu - mówię, gdy chcesz mnie pocałować.
Nie no, jasne, tak de facto to może miałabym w dupie makijaż, ale muszę być teraz spokojna, a nie latać z błyszczącymi oczami i dochodzić do siebie pół godziny. Tak więc - trudno. Nie tym razem.

- I co ty będziesz robił na tym weselu jak nawet tańczyć nie możesz? - zastanawiam się głośno, gdy jedziemy taksówką.
- Jak to nie mogę? - protestujesz.
- David... - spoglądam wymownie na twoje kule.
- No dobra, nie mogę... - poddajesz się. - Ale przecież jest tyle innych rzeczy, które mogę robić. Mogę jeść, pić... podrywać dziewczyny...
- Nie wątpię, że skorzystasz z tej możliwości - odpowiadam sucho.
I ja nawet nie mam prawa zrobić ci awantury - przecież nie jesteśmy parą. Przyjaźnimy się. Boże, jak ja nienawidzę tego słowa w kontekście relacji damsko-męskich! Możesz sobie podrywać kogo chcesz i kiedy tylko chcesz. Cudownie. Przygryzam wargi, żeby się nie rozbeczeć, tym bardziej, że dojeżdżamy właśnie na miejsce i powinnam przybrać na twarz promienny uśmiech. Ciekawe jak.
Jednak jakimś nadludzkim wysiłkiem robię to, obserwując ukradkiem wszystkie ładne dziewczyny. A jest ich sporo. Spoglądam na pannę młodą. Jaka ona... zwyczajna. Owszem - ładna, ale wygląda na taką zupełnie normalną. Kiecka bez żadnych udziwnień, fryzura też, makijaż delikatny. I wygląda przeuroczo. A pan młody ma minę jakby wygrał los na loterii.
Czyli zdarzają się jeszcze normalne pary. Właściwie nie trzeba daleko szukać - Oscar i Ludy. Jejku, no oni są kochani. Naprawdę kochani. I tę ich miłość aż widać - i wcale nie mam tu na myśli tego, że Ludy ma już brzuch wielkości beczki i właściwie w każdej chwili może się zacząć akcja porodowa (nawiasem mówiąc, wciąż nie wybrali imienia) - ale w każdym ich geście czy spojrzeniu tę miłość się po prostu czuje.
Ceremonia jest piękna, państwo młodzi promienieją, czegóż trzeba więcej? Spoglądam na ciebie ukradkiem - stoisz i uśmiechasz się delikatnie, patrząc na ołtarz. Wyczuwasz mój wzrok i zwracasz głowę w moją stronę. Chwytasz mnie za rękę i spokojnie wracasz do obserwacji bohaterów dnia.
W jednej chwili świat staje się piękniejszy. Jasne, może nie idealny, ale na pewno dużo bardziej znośny. Czy tak nie mogłoby być zawsze?

Nie. Nie mogłoby. Przerażasz mnie, człowieku, naprawdę. Żadnej z przedziału od 20 do 30 nie przepuścisz. Zabawiasz się na całego. A więc co ja mam robić? Tańczę. Oj, uwierz mi, chętnych nie brakuje, już mnie nogi bolą. Ale co ciebie obchodzi, że podrywają mnie wszyscy twoi niezajęci koledzy, skoro ty się świetnie bawisz w tym damskim towarzystwie.
Taki Cesar Azpilicueta na przykład. Chyba się z nim umówię. A co. Przystojny, młody, wysportowany... i ten... Miły. No. I w ogóle. Jestem dużą dziewczynką, więc czemu nie miałabym się umówić z fajnym facetem? Ty mi tego nie możesz zabronić.
Dobra, spójrzmy prawdzie w oczy. Ciebie to wcale nie obchodzi. I... tak, jestem zazdrosna. Jak zawsze. A, bądźmy szczerzy, ty mi wcale sprawy nie ułatwiasz. Nie jestem w stanie się z ciebie wyleczyć. I chyba nigdy nie będę. 
Czyli co? Tak już będzie całe życie?
__________

Dziewczynki, przepraszam. Ja to muszę robić praktycznie przy okazji każdego wpisu - no ale jakoś się Wam muszę wytłumaczyć, że mnie u Was po prostu nie ma. Bo tak zajechanego tygodnia to jeszcze chyba nigdy nie miałam, dawno się tak dużo nie uczyłam - a i tak pizdę dziś dostałam. Nie ma to jak zrobić kartkówkę w Mikołajki, co nie?

piątek, 22 listopada 2013

Ósmy, bo nadzieja to dar

Nie wiem, jak udało ci się mnie w to wrobić. Nie wiem. Ale oczywiście, jak zwykle, uległam twoim namowom.
Wybieramy się właśnie na zakupy, bo muszę nabyć jakąś suknię. Tak, suknię. Ponieważ idę z tobą na wesele Juana Maty. Jako osoba towarzysząca.
To nic, że ledwo poruszasz się o kulach - twardo wybierasz się ze mną na buszowanie po sklepach.
Przymierzam dziesiątki sukienek, ale na nic nie mogę się zdecydować. Albo są za krótkie, albo ze zbyt dużym dekoltem, albo za ciasne, albo po prostu za drogie.
- Paula, posłuchaj - mówisz gdy pokazuję ci się w ślicznej, czerwonej sukni, jak dla mnie idealnej, ale kręcę przecząco głową, ukradkiem spoglądając na metkę z ceną. - Ty się nie zastanawiaj, ile ten łaszek kosztuje, tylko bierz, jeśli ci się podoba. Ja sponsoruję.
- David...
- Paula. Koniec dyskusji. Nie pyskuj i w ogóle. Ja wiem, że dziś są twoje urodziny. Proszę bardzo, to jest mój prezent dla ciebie, wszystkiego najlepszego i tak dalej. Rozbieraj się i idziemy do kasy. Już późno, a jeszcze trzeba przecież kupić jakieś buty.

Wieczór. Siedzę u siebie w pokoju i po raz kolejny oglądam prezent od ciebie. Spokojnie kosztuje to wszystko trzy - cztery moje pensje. No cóż. Dla ciebie to w zasadzie niewielka kwota. Wysokość twojej i mojej pensji jednak lekko się różni. 
Pukanie do drzwi.
- Proszę.
- Happy birthday to youuuuuu! - pojawiasz się w progu, drąc się wniebogłosy, a za tobą wkracza Oscar i Ludy z tortem.
- Czy wyście powariowali? - pytam zaskoczona.
- Nie marudź, tylko wymyślaj życzenie - grozisz mi palcem.
Ośmielam się na takie życzenie, o jakim nigdy bym ci nie powiedziała. Ale co mi tam. W końcu to tylko głupi przesąd.
Potem zaczyna się składanie życzeń. Z twojej strony wypada to bardzo wylewnie. 
- Te, kręcony, odessajże się już od niej, bo trzeba tort pokroić - słyszę śmiech Oscara, po czym zostaję wypuszczona z twoich objęć.
- Ludy, kiedy termin? - pytam po jakimś czasie.
- Za miesiąc - uśmiecha się błogo blondynka. - Ale nie możemy się dogadać co do imienia.
- Żono, przepraszam cię bardzo, ale ja już typy mam. To tylko ty nie możesz się zdecydować spośród trzystu imion.
- A właśnie - wiadomo już czy chłopiec czy dziewczynka?
- Nie. Nie chcemy wiedzieć. No bo jak - nastawimy się na dziewczynkę, ciuchy pokupujemy i nagle się okaże, że się lekarz pomylił i urodzi się chłopiec. Albo na odwrót. Tak czy inaczej bez sensu. A tak będziemy mieć niespodziankę. No ale Paula, sama powiedz, czy to aż tak trudno się zdecydować na jedno imię męskie i jedno damskie?
- Trudno - Ludy, wymachując łyżeczką, wchodzi w słowo Oscarowi. - Bo to imię musi pasować idealnie. No ale jaki facet to zrozumie.
- Żono...
- Mężu!
- Ej, ej! Dobra, proszę państwa, bez kłótni. Dajcie sobie buzi czy coś i nie stresujcie tego tam małego ludzia w środku, jasne? Niezależnie od tego jakiej jest płci - występujesz w roli mediatora, a już za chwilę atmosfera wraca do normy. Ludy i Oscar po prostu nie umieją się kłócić.

Te urodziny były cudowne. A właściwie - jedyne w moim życiu, które świętowałam.
I ty o tym wiesz. I wiesz, jaką radość mi tym sprawiłeś.
- David.. - siadam na twoim łóżku i pociągam za loczek. 
Śpisz jak zabity. Bez koszulki. O Boże... 
Strofuję w myślach samą siebie, że przecież nie przyszłam tu po to, żeby gapić się na twój nagi tors. Sama jestem sobie winna, że wybrałam taką porę, a nie inną. Przecież ja też występuję w piżamie. Chwila... która to właściwie jest godzina? Rozglądam się w poszukiwaniu zegarka. A no tak. Wpół do ósmej. Ciebie o takiej porze może obudzić tylko Abner.
A jednak otwierasz oczy.
- Ooo... dzień dobry - uśmiechasz się błogo.
- No cześć.
- Przepraszam bardzo, która jest godzina?
- Wpół do ósmej.
- To dlaczego ja nie śpię?
- Nie wiem. Może dlatego, że chcę ci podziękować.
- Tak? A za co?
- Za wczoraj.
- Ach, za wczoraj... No to czekam.
- Na co?
- No na podziękowanie.
- Dziękuję.
- Oj Paula, Paula... - mówisz. - Ty to się nigdy nie nauczysz.
Siadasz, powodując, że kołdra zakrywa cię tylko od pasa w dół. I teraz cała twoja klata jest na moim widoku. A naprawdę nie masz się czego wstydzić. Uciekam wzrokiem na wszystkie strony, byleby tylko nie patrzeć na ciebie, a i tak czuję, że mi gorąco i że pewnie na mojej twarzy wykwitły demaskujące rumieńce. I jeszcze tylko chwila - bo ja wiem, co teraz się wydarzy - i już czuję twoje miękkie wargi na moich ustach, i już jestem w niebie. Taki krótki, delikatny pocałunek, a od razu mam wszystko, czego potrzeba do szczęścia.
- No i nie ma za co - mówisz i cały mój nastrój szlag trafia. - Jak dla mnie to możesz codziennie mnie tak budzić.
- O nie, nie. Na to nie licz. Na to trzeba sobie zasłużyć.
Tylko czy ty nie zasługujesz sobie na to każdym swoim oddechem? - zastanawiam się jeszcze, opuszczając twój pokój.
__________

I tym sposobem skończył mi się zapas odcinków. A czas to jest u mnie, cholera, produkt deficytowy. Zobaczymy kiedy się uda dodać następny odcinek. Może nawet za tydzień? Kto wie, nie mówię nie.
Ten jest trochę dłuższy niż ostatni. Mam nadzieję, że się Wam w miarę podoba :)

piątek, 15 listopada 2013

Siódmy, bo nadzieja jest drżeniem oczekującego serca

- Paula...
- Tak?
Leżymy właśnie u ciebie na łóżku. Za chwilę przyjdzie rehabilitantka. To dopiero trzeci dzień twoich ćwiczeń, ale podchodzisz do tego z takim zaangażowaniem i entuzjazmem, że nie mam wątpliwości, że wyrobisz się na Mistrzostwa Świata.
Inna sprawa, że ta rehabilitantka mogłaby być trochę starsza, grubsza i brzydsza. I nosić mniej obcisłe jeansy.
- Przeprowadź się do mnie.
Co? Co ty do mnie mówisz? Czy ja dobrze słyszę?
- Słu...cham?
- No wiesz, tak na trochę. Przecież i tak cały czas u mnie jesteś. Po co masz ciągle jeździć w tę i z powrotem?
Fakt, u Ludy i Oscara właściwie tylko śpię, ale mimo wszystko taki układ jest choć odrobinę zdrowszy. Nie wiem czy spędzanie każdej sekundy doby w twoim mieszkaniu to dobry pomysł.
- David - siadam po turecku i pytam - jak ty to sobie wyobrażasz? A co pomyślą twoi koledzy?
Tak naprawdę nie ma to żadnego znaczenia, ale chyba gram na zwłokę.
- Pomyślą, że jesteś moją dziewczyną - uśmiechasz się chytrze.
- I tak tak myślą - odpowiadam.
- No i bardzo dobrze.
Mimo woli parskam śmiechem. To boli, ale nie potrafię nie dostrzec, jak kretyńsko wygląda to wszystko z boku.
- Ale ty jesteś głupi - stwierdzam wreszcie.
- I za to mnie kochasz. To jak? Przeprowadzisz się?
Zastanawiam się intensywnie. Naprawdę czuję, że to nie jest najlepszy pomysł - po co mam się jeszcze bardziej od ciebie uzależniać? Za każdym razem, gdy jeszcze bardziej się angażuję, jeszcze bardziej później cierpię.
- Przecież wiesz, że muszę niedługo wracać. Co by było z Abnerem? Kto by się nim zajmował - cały czas twoja mama? Poza tym wiesz, że tak naprawdę to jest moje jedyne źródło utrzymania.
- Paula, po pierwsze - nie panikuj, ja ci się nie oświadczam, tylko proszę, żebyś ze mną zamieszkała na kilka tygodni. Kilka tygodni. A po drugie - łapiesz mnie za rękę i patrzysz błagalnie. - Ja już z Martą rozmawiałem. Owszem, Abnerem zajmuje się teraz moja mama - i będzie zajmować tak długo, jak będzie taka potrzeba - ale dla ciebie ta praca jest zarezerwowana na zawsze, przecież jesteś jego ukochaną ciocią. Proszę.
To miłe. To nawet bardziej niż miłe. I właściwie nie mam już wyboru.
- David - wyswobadzam dłoń. - Ja bym chciała wiedzieć tylko jedno. Ja zostanę, ale... powiedz mi - dlaczego właściwie tak ci na tym zależy?
Pytam i zamieram w oczekiwaniu na odpowiedź. Serce mocno mi bije, a w uszach słyszę jakiś dziwny szum. Po raz pierwszy od... od chyba zawsze wytwarza się między nami jakieś dziwne, bardzo dziwne napięcie. Powaga i mocna więź.
- A gdybym ci powiedział - podnosisz się do pozycji siedzącej - że się w tobie zakochałem? - uśmiechasz się jednym kącikiem ust, a potem zbliżasz się i muskasz moje wargi. Delikatnie, słodko, namiętnie. Nim się odsuwasz, przygryzasz jeszcze moją dolną wargę i lekko ją pociągasz. I znów szelmowsko się uśmiechasz.
- To bym ci nie uwierzyła - opowiadam, z pozoru spokojnie, na zadane wcześniej pytanie. - A teraz rusz to grube dupsko, bo zaraz przyjdzie twoja rehabilitantka. Jej możesz takie kity wciskać, a nie mnie. Idę coś zjeść.

Gówno prawda. Wcale nawet nie myślę o jedzeniu. Idę do łazienki, zamykam drzwi i opieram się o nie plecami. Muszę ochłonąć.
Dlaczego ty mi to robisz? No dlaczego? Jaką masz satysfakcję w tym, że zakochuję się w tobie coraz mocniej i coraz bardziej beznadziejnie?
Podchodzę do lustra. No pięknie. Błyszczące oczy. Płonące policzki. Nie ma to jak nic po sobie nie pokazywać. Cholera, dziewczyno, ogarnij się.
Dlaczego ty tak na mnie działasz?
Odkręcam kran i oblewam twarz zimną wodą, zupełnie nie zważając na tusz, który zdecydowanie nie jest wodoodporny. Wracam na poprzednie miejsce przy drzwiach i osuwam się na ziemię. Chowam twarz w dłoniach, a po chwili czuję już tylko, że nie potrafię powstrzymać dygotu ramion.
__________

Co powiecie? ;) Czo ten David to ja nie wiem. Taki rozbrykany się zrobił :P

piątek, 8 listopada 2013

Szósty, bo nadzieja jest szaleństwem

Londyn.
A więc jestem. Tylko i wyłącznie dla ciebie.
Z lotniska odbiera mnie Oscar, zabiera do domu moje rzeczy, a mnie samą zawozi prosto do szpitala.
Jeszcze kilka kroków, jeszcze jeden zakręt... I jest. Sala 103. Głęboki wdech. I jeszcze jeden. I jeszcze. Okej.
Uchylam delikatnie drzwi, patrzę do środka i zalewa mnie niepohamowana fala czułości i wzruszenia. Śpisz sobie. Taki spokojny, taki bezbronny. A na policzku wysycha łza. Podchodzę bliżej i coś ściska mnie za gardło. Jestem. Jestem przy tobie. Dla ciebie. Z tobą. Nachylam się i całuję cię właśnie w ten policzek. Uchylasz powoli powieki.
- Paula? - pytasz zdumiony.
- No a kto? - pytam, lekko się uśmiechając.
- Przyleciałaś... Przyleciałaś, a ja tu... w szpitalu...
- David, będzie dobrze - przerywam ci jak najdelikatniej, siadając koło ciebie na szpitalnym łóżku, choć ledwo hamuję łzy.
- Paula, nie. Nie ma szans. Lekarz powiedział mi to wystarczająco dobitnie - odwracasz wzrok.
Tak bardzo boli mnie serce, kiedy na ciebie patrzę. Ty - urodzony optymista - nie masz grama nadziei, więc jak ja mam ją w sobie odnaleźć? Szukam słów pocieszenia, ale każde z nich wydaje mi się tak żałośnie banalne, infantylne i nieodpowiednie... Nie mówię więc nic, ściskam tylko mocno twoją rękę, chcąc wlać w ciebie choć trochę otuchy. Uśmiechasz się delikatnie, choć po twojej twarzy spływają łzy.
- Dziękuję - szepczesz i patrzysz na mnie czule. - Dziękuję, że jesteś.
Nie myśl, że ci nie współczuję. To nie tak. Ale równocześnie jestem szczęśliwa, bo mogę być przy tobie. I czuć się potrzebna. To brzmi niemal jak spełnienie marzeń.

Po kilku dniach możesz wrócić do domu. Zawozimy cię wspólnie z Oscarem i wracamy do Ludy, która nie czuje się najlepiej. Tak naprawdę chciałabym z tobą zostać. Ale ty nie życzysz sobie w tym momencie nikogo - widzę to wyraźnie. Jesteś zmęczony i bez humoru. Dopiero po kilku godzinach słyszę dźwięk sms-a. To od ciebie.

Wpadaj. Szarlotka. Przepraszam. Czekam

A co to? Telegram jakiś?

Za co mnie przepraszasz?

Za to, że byłem ostatnio taki nieznośny. Przyjdziesz?

Szarlotka, powiadasz... Oczekuj mnie za pół godziny

Cieszę się. Nawet nie zdajesz sobie sprawy, jak bardzo. Po tych dwóch sms-ach już wiem, że twoja forma psychiczna jest lepsza. A co za tym idzie - moja również.
Drzwi otwiera mi jedna z dziewcząt, zatrudnionych przez ciebie do sprzątania, i prowadzi do pokoju, gdzie leżysz, a ty... witasz mnie uśmiechem. Czy ja mam omamy?
- Z czego się tak cieszysz, głupku?
- Bo przyszłaś - pokazujesz mi język.
- Akurat - odwdzięczam ci się tym samym.
- No i może trochę dlatego, że jutro wstaję z tego wyra i zaczynam rehabilitację!
- Aaa! No widzisz!
- Mam jeszcze pół roku... Muszę walczyć. Może zdążę.
- Może? Oczywiście, że tak!
Kładę się koło ciebie na tym łóżku wielkości mojego pokoju, obejmujesz mnie ramieniem, a ja opieram głowę na twoim barku. Po czole łaskoczą mnie twoje włosy. Przedrzeźniamy się i droczymy. Nawet nie wiem, dlaczego po jakimś czasie zaczynamy się łaskotać. Spadam z łóżka. Super.
- Ej, ej, misiu pysiu, co tam słychać na dole? - pytasz zadowolony. Nie zaszczycam cię odpowiedzią. Ograniczam się do wystawienia języka.
Do akcji wkracza pani Sofia - twoja kucharka, zwabiona tu łupnięciem o ziemię sześćdziesięciu kilogramów. Zapewne myśli, że to ty spadłeś i połamałeś się już do reszty. A tu taka niespodzianka. To już kolejna - po członkach twojej rodziny - osoba, która uważa nas za niezrównoważonych psychicznie. To widać, słychać i czuć. No cóż, coś w tym jest. Ja przy tobie całkowicie wariuję.
__________

Dziewczynki, przepraszam za zaległości. Co prawda piszę to na każdym moim blogu, ale tak po prostu jest. Mam teraz gorący okres w szkole i nic nie wskazuje na to, by miał się on prędko skończyć. Tak więc nadrobię u Was wszystko, tylko po prostu nie wiem - kiedy.

piątek, 25 października 2013

Piąty, bo nadzieja to współodczuwanie

Kto by kiedyś pomyślał, że będę oglądać mecze? Heh, dobre. 
A że w ogóle każdy, każdusieńki mecz Chelsea? Jeszcze lepsze.
A jednak oglądam. Właściwie z jednego powodu. Ciekawe czy o tym wiesz?
Gracie teraz z Arsenalem. Prowadzicie 1:0, wszystko układa się dobrze. W pewnym momencie, po rzucie rożnym zaczyna się kotłować pod bramką rywali. Uderzasz piłkę głową, a jednocześnie któryś z Kanonierów mocno cię odpycha. Upadasz. Piłka wpada w okienko. Ale to w tym momencie nieistotne - bo ty zwijasz się z bólu.
Boże, jak ja się o ciebie boję! David, wstań, no już, proszę - zaklinam cię w duchu. Ale ty nie podnosisz się z murawy. Sędzia odgwizduje jedenastkę, ale oczy wszystkich i tak są zwrócone na ciebie. Wbiega pomoc medyczna i na noszach opuszczasz boisko.
I co teraz? Boże, Boże, Boże... Chciałabym zadzwonić i się czegoś dowiedzieć, ale - do kogo? Do kogo wypada? Kto będzie coś wiedzieć?
Mija godzina... Dwie... Ostatecznie dzwonię oczywiście do Ludy.
- Halo.
- Cześć, kochanie. Tu Paula. Słuchaj, chciałam zapytać... Czy Oscar... Czy nie wiesz może co z Davidem?
- Jeszcze nie. Po meczu Oscar pojechał do szpitala, ale jeszcze nie dzwonił.
- Ach tak... Rozumiem. Gdybyś czegoś się dowiedziała...
- Jasne. Dam ci znać.

I daje. Trzy godziny później, które to godziny spędzam na nerwowym spacerowaniu po pokoju tam i z powrotem. Zerwane więzadła kolanowe i jakieś inne uszkodzenia wewnątrzstawowe. Jakim cudem? Tego nie wiem. Ludy też nie ma pojęcia jak takie coś mogło się zdarzyć poprzez, z pozoru, zwykły upadek. Grunt, że lekarze wiedzą. I - z tego, co mówi Oscar - są dość bezlitośni w prognozach na przyszłość. Z mundialem możesz się powoli żegnać.
Boję się nawet myśleć, co ty teraz czujesz. Pewnie cię to załamało - ty przecież przeżywasz wszystko dwa razy mocniej niż zwykli ludzie.
Chcę zadzwonić i cię pocieszyć. Ale jednocześnie nie chcę się narzucać. Czy mam prawo tak ciągle wtrącać się w twoje życie? Czy nie masz mnie już dość po dwóch miesiącach spędzonych wspólnie? Nie wiem, co robić. Utykam w martwym punkcie. To tak charakterystyczne dla mnie. Prycham z pogardą. Z pogardą dla samej siebie.

Mijają trzy dni. Staram się nie myśleć o tym, jak bardzo musisz cierpieć. Twoje życie nie jest przecież moim i powinno mnie to wszystko gówno obchodzić. Ale ja tak nie potrafię.
Dzwoni telefon. To Oscar.
- Tak?
- Cześć. Słuchaj, Paula, powiem krótko: ty tu musisz po prostu przylecieć. 
- Co? Gdzie?
- No tu - do nas, do Londynu. Do Davida - Oscar akcentuje wyraźnie ostatnie słowo, a mnie wcina w podłogę.
- Dlaczego? - pytam wreszcie.
- Bo on cię potrzebuje.
Nie. W to akurat nie uwierzę. To nie jest możliwe.
- Oscar...
- Paula, ja mówię śmiertelnie poważnie. On jest w jeszcze gorszej formie psychicznej niż fizycznej, a nie muszę ci chyba mówić, jaką ma kontuzję.
- No tak, ale... - szukam właściwych słów. - Ale jak ty to sobie wyobrażasz?
- Normalnie. Wsiądziesz w samolot i przylecisz. A mieszkać możesz u nas.
- I co dalej? 
- Tyle. Po prostu przy nim bądź.
__________

No mam jakiś sentyment do tego opowiadania - właściwie nie wiem czy to normalne ;) Choć pierwsza część wybitnie mi się nie podoba.
A na spain-summer-love dziś nic. Mam rozdział gotowy, ale on musi dojrzeć. I reszta tamtej historii w ogóle musi we mnie dojrzeć. 

piątek, 18 października 2013

Czwarty, bo nadzieja jest tęsknotą

Trwa mecz. Finał Pucharu Konfederacji, ściśle mówiąc. Standardowo przeżywam każdy twój kontakt z piłką, każde zetknięcie z rywalem. Co chwilę krzyczę, skaczę albo wymachuję rękami, ubrana w żółtą koszulkę z numerem 4. Wiesz może dlaczego właśnie w taką?
90 minuta. Na trybunach samba i karnawał. Bo tu się już nic nie może zmienić. Wygrywacie z Hiszpanią 3:0.
Patrzę na ciebie i uśmiecham się, gdy całujesz trofeum i unosisz je do góry. Jesteś szczęśliwy, więc ja też jestem. U mnie już od dawna występuje taka prosta zależność.
- Pięknie się nasi chłopcy spisali, prawda? - słyszę obok siebie głos Ludy. Ściska mnie za rękę i wpatruje się w Oscara.
Ano prawda. Pięknie. Kiwam głową na potwierdzenie jej słów. Cieszę się, a jednocześnie już marzę o tym, byś za rok mógł w tym samym miejscu podnieść w geście triumfu jeszcze inne trofeum. Tak, naprawdę o tym marzę. Bo wiem, że ty chcesz tego samego. To zupełnie naturalne i oczywiste dla zakochanej osoby.
Po zakończeniu tego całego szalonego cyrku - tańców, śpiewów i tym podobnych rzeczy - wbiegasz na trybuny. Do mnie. Specjalnie do mnie. Podnosisz mnie do góry i okręcasz wokół własnej osi.
- Jesteś ze mnie dumna? - pytasz wreszcie, po uprzednim postawieniu mnie na ziemi.
- Nie widać? - śmieję się.
- Niestety nie - robisz jedną ze swoich kretyńskich min, które rozbawiają mnie do łez. - Musisz mi to udowodnić.
- Jak?
- Buziak - żądasz kategorycznie.
Przewracam oczami, ale wspinam się na palce i całuję cię w policzek.
- Nie taki... - stwierdzasz z komiczną przyganą w głosie.
- A jaki?
- Taki - odpowiadasz i całujesz mnie w usta. Mocno, władczo i namiętnie. Staram się udawać, że mnie to nie rusza, ale nogi mi miękną.
Zbiegając z trybun odwracasz się na moment i krzyczysz jeszcze:
- Wiem, że to lubisz!
Wariat.
Tak, lubię to.
A nie powinnam.

Następnego dnia jesteśmy na okładce co drugiej gazety. Co drugiej. Na pozostałych jest Neymar.
Ale to akurat mnie nie rusza. Bo to nie pierwszy raz. Już wielokrotnie całowałeś mnie w miejscu publicznym i to najlepiej tak efektownie i tak długo, by wszyscy zainteresowani paparazzi zdążyli zrobić zdjęcie. Lubisz to. Ja wiem. Ja... ja też to lubię. Ale mniej. Bo wiem, że to nie jest szczere. W tym pocałunku nie ma uczucia, choć przecież czasem wydaje mi się, że jest zupełnie odwrotnie. Ale nie, nie ma obawy. Ty nikogo i niczego nie traktujesz poważnie. O przepraszam, jest jedna taka rzecz. No może dwie. Twoja rodzina i piłka nożna. I tyle. Ale mnie nie można podłączyć do żadnej z tych kategorii. Nawet przy największych staraniach.

Wylatujesz. Ja wiem, że musisz. Wiem. Ale to wcale nie oznacza, że jest mi łatwiej. Bo wiem, że nie będzie cię tu co najmniej przez pół roku. Co najmniej. A może nawet dłużej.
Stoję na lotnisku  i czuję, że wraz z tobą zaraz odleci część mnie. A dokładnie - moje serce.
Żegnasz się z rodziną, najdłużej z Abnerem. Nie chcę ci w tym przeszkadzać. Stoję z boku i czekam na swoją kolej. Tyle chciałabym ci powiedzieć, tyle wyznać... a pewnie nie odezwę się ani słowem.
Wycałowujesz mamę, siostrę, ściskasz tatę i jeszcze raz Abnera. A potem odchodzisz, nie zaszczycając mnie nawet spojrzeniem.
Tak po prostu. Najwyraźniej nie masz mi nic do powiedzenia. Nawet zwykłego do widzenia. Nic.
Nie wytrzymuję. Łzy pojawiają się w moich oczach i zaraz zniszczę ten mój misternie wykonywany makijaż. Makijaż, w którym chciałam wyglądać pięknie. Dla ciebie. I po co było się starać?
Nagle wyrastasz przede mną jak spod ziemi. Skąd się tu wziąłeś? Nie wiem. Powinieneś już chyba siedzieć w samolocie.
- No coś ty? Myślałaś, że o tobie zapomniałem? - zaglądasz mi w twarz.
No tak. Kolejny twój kretyński żart.
- Ej, mała, przepraszam. Ej... popatrz na mnie.
Patrzę. Z mordem w oczach.
- Jesteś okropny. Nie cierpię cię.
- Tak? - pytasz i zamykasz serię kolejnych wyrzutów pocałunkiem. Delikatnym pocałunkiem, którym ostatecznie mnie zdobywasz. To już koniec. Teraz jestem już naprawdę twoja. Już nic tego nie zmieni.
- Lubię całować dziewczyny - stwierdzasz w końcu z prostotą.
Znów mam ochotę cię udusić.
Potem przechodzisz przez bramki i po chwili znikasz mi z oczu. Zaraz wsiądziesz do samolotu i po prostu odlecisz. Odlecisz, a wraz z tobą wszystko, czego potrzeba mi do szczęścia.
Nie ma już twojego uśmiechu, pocałunków, kretyńskich żartów ani wspólnych wygłupów. Nic.
Niedługo po opuszczeniu lotniska dostaję sms. Nawet nie muszę sprawdzać, żeby wiedzieć, że to od ciebie.

Już się tak nie smuć. Jeszcze cię kiedyś przecież pocałuję

Kretyn

I tak wiem, że mnie lubisz

Lubię. Tak. Czy ciebie można nie lubić?
Lubię, podziwiam, tęsknię, kocham.
Ale co z tego, że jestem twoja, skoro ty nigdy nie będziesz mój?
__________

Takie nic. Cmok cmok :*

piątek, 11 października 2013

Trzeci, bo nadzieja to śmiech i łzy

Przyjeżdżasz. Staram się zareagować na ten fakt spokojnie, ale jednak nie potrafię.
- Cześć, debilu - szczerzę się do ciebie. A ty? Ty chwytasz mnie w ramiona i całujesz namiętnie, do utraty tchu. I co? I oczywiście po tłumku zgromadzonym na lotnisku przebiega szmer zainteresowania. Zrobiłeś to pod publiczkę, a jakże.
Potem jedziemy do domu twojej siostry Marty. Już po drodze bardziej niż choćby zapięciem pasów interesujesz się swoim siostrzeńcem. Standard. Abner to dla ciebie najważniejsza osoba pod słońcem.
- A ciocia Paula to dla ciebie chociaż dobra była? - grozisz mi palcem.
- Dobla - odpowiada Abner z przekonaniem.
- No to ma szczęście...
- Ma - potwierdza chłopiec, a ty wybuchasz śmiechem. Patrzę na ciebie z zachwytem. Boże, jak bardzo brakowało mi tego dźwięku! Spotykasz moje spojrzenie. Podobno oczy są zwierciadłem duszy. Podobno. W tym momencie z twoich oczu wyczytuję bardzo dużo. Nie, przecież to niemożliwe. To tylko moja chora wyobraźnia. Ja po prostu wciąż żyję tym pocałunkiem z lotniska. Pocałunkiem, który dla ciebie nic nie znaczył.
W domu czeka na ciebie obiad. Jak zwykle jesteś zachwycony kuchnią swojej mamy. Jak zwykle. Tak. Każdy twój powrót do domu wygląda właściwie tak samo. A jednak ty swoją osobowością potrafisz uczynić każdy z tych powrotów wyjątkowym.
Wieczorem siadamy wszyscy przy kominku: ty, ja, twoi rodzice, Marta z mężem i Abner. Twoja rodzina mnie akceptuje, uważają, że jesteśmy razem... lub, że bardzo nam do takiego stanu rzeczy blisko. Ile bym dała, żeby tak naprawdę było! Nawet nie wiesz, jak bardzo ważny dla mnie jesteś. Czasem czuję, że bez ciebie moje życie właściwie straciłoby sens. Ale ty żyjesz w swoim zakręconym świecie, do którego ja mogę być tylko marnym dodatkiem. I choć sława i pieniądze nie uderzyły ci do głowy, to i tak czuję, że jestem dla ciebie zbyt... bo ja wiem... zwyczajna?
Tak, ja wiem, że jestem ładna, choć ty nigdy mi tego nie okazujesz. Jednak inni faceci zdołali mnie już wielokrotnie do tego przekonać. Ty potrafisz się tylko ciągle wygłupiać i ze mnie nabijać. Bo mam takie czarne włosy jakbym wpadła do sadzy... Bo jestem chuda jak kościotrup... Bo mam taki klasyczny nos, jakbym pochodziła ze starożytnego Rzymu... Bo mam na tyle ciemną karnację, że przy tobie wyglądam jak murzyn... I tak dalej, i tak dalej... Tych tekstów raczej nie można nazwać komplementami, co nie? Ale o co ja mam pretensje? Ty masz do mnie taki stosunek jak i do Oscara. Ja też jestem dla ciebie po prostu kumplem. Nie mogę mieć o to pretensji. Po prostu nie mogę.
Dzwonek do drzwi. Otwiera Marta. To Oscar z Ludy. Piękne z nich małżeństwo.
- Dobry wieczór. Przyszliśmy w odwiedziny. Przypomniało mi się, że ktoś mi obiecał piwo - śmieje się do mnie Oscar.
- Ha ha, piwo to jutro, możemy się tak umówić?
- Możemy, możemy. To co, Davidku, jak zwykle w czwóreczkę?
- No jasne - odpowiadasz entuzjastycznie. - Wiecie, że takie akcje to ja chętnie.
- Osoby cztery, ale piwa trzy - mówi Ludy z uśmiechem.
- Czy to znaczy to, co ja myślę? - pytasz zaintrygowany.
- To zależy co myślisz - śmieje się Oscar, a potem przytula do siebie Ludmilę i głaszcze delikatnie po, jeszcze płaskim, brzuszku.
- No to gratuluję, stary! - ściskasz przyjaciela, a ja przytulam Ludy. Za chwilę reszta rodziny dołącza do życzeń i gratulacji. Po jakimś czasie wszyscy znów zasiadają przy kominku.
- No cóż, na nas jeszcze nie czas - stwierdzasz enigmatycznie i patrzysz na mnie wymownie.
- Co masz na myśli? - pyta Marta.
- Dziecko mam na myśli, siostrzyczko. Dziecko.
- Głupek - patrzę na ciebie z politowaniem.
- Oj, kochanie...
- Przepraszam na moment - mówię i wychodzę do ogrodu.
To jest dla mnie po prostu za trudne. Nie potrafię tam siedzieć i udawać przed twoją rodziną, że jesteśmy parą. Nie umiem i już. Gdybym nic do ciebie nie czuła pewnie nie miałabym z tym problemu. Ale tak niestety nie jest.
Nagle czuję, że do mnie podchodzisz. Jest ciemna noc, ale i tak wiem, że to ty.
- Paula - mówisz cicho, stając za mną. - Co się dzieje?
- Nic. Głowa mnie boli - odpowiadam, przełykając łzy.
- Popatrz na mnie. Proszę.
Kręcę przecząco głową. Nie chcę, żebyś widział łzy w moich oczach.
- Kochanie...
- Przestań - przerywam ci gwałtownie. - Mnie to nie bawi.
- O co chodzi? - stajesz naprzeciwko mnie.
Nie wytrzymuję. Zaczynam płakać. Przytulasz mnie. Mocno, ale jednocześnie delikatnie. Głaszczesz po głowie.
- Cii... Już dobrze... No już... No nie płacz, bo i ja się rozpłaczę - całujesz mnie w czubek głowy.
Stoimy przytuleni i milczymy. Przestaję płakać, ale nie chcę uwalniać się z twoich objęć. Jest mi tak dobrze. Nareszcie.
- Już w porządku? - pytasz wreszcie.
- Tak - uśmiecham się w ciemności. - Przepraszam za tę odrażającą scenę.
- Ależ nie ma za co. To było nawet całkiem przyjemne.
- Lubisz przytulać dziewczyny, co?
- O tak... Zwłaszcza niektóre. A tak najbardziej to taką jedną z czarnymi włosami.
- Głupek - śmieję się i wchodzę do domu.
Chyba po prostu muszę się przyzwyczaić. Ty się nie już zmienisz.
__________

"Paradise city". Stare, ale jare. Tak bardzo chodzi po głowie ^^

piątek, 4 października 2013

Drugi, bo nadzieja jest cierpieniem

Wreszcie dzwonisz. Staram się opanować bijące jak dzwon serce.
- Słucham.
- Cześć, Paula, słońce moje. Co tam u ciebie? - słyszę twój wiecznie wesoły głos. - W ogóle się do mnie nie odzywasz. Stęskniłem się - mówisz, a w moim sercu znów odżywa nadzieja.
- Jasne, jasne. Przyznaj się lepiej czego ode mnie chcesz - nieźle się maskuję, co nie?
- No dobrze, przejrzałaś mnie. Tak naprawdę to chciałem, żebyś kupiła mi różowe bokserki i wysłała pocztą, bo w Londynie nigdzie nie ma mojego rozmiaru. No ale chyba w takiej sytuacji nie mogę liczyć na podobną przysługę.
- Idiota - parskam śmiechem. - A przepraszam, co do tych bokserek to nie mieli takich dużych czy raczej takich małych?
- No chyba wiadomo, prawda?
- No tak... Najwyraźniej przeciętny Brytyjczyk ma większe gabaryty niż taki tam jeden Brazylijczyk, no ale co ja ci poradzę, biedaku...
- Ty! Nie obrażaj mnie, mała! No ja sobie wypraszam, co to ma znaczyć? Proszę się natychmiast wytłumaczyć.
- No co, przecież ja tylko stwierdzam fakty.
- Oj, koleżanko, grabisz sobie. Coś czuję, że w piątek dojdzie do rękoczynów.
- W piątek? Czy ja dobrze dedukuję i oznacza to, że przyjeżdżasz do domu?
- Och, no ty jesteś po prostu niesamowita. Jak na to wpadłaś?
- No cóż, wrodzona inteligencja. A tak w ogóle z jakiego powodu zaszczycisz nas swoją obecnością? - nie mogę się powstrzymać i zadaję to pytanie, spodziewając się podświadomie Bóg wie jakiej odpowiedzi.
- Gramy Puchar Konfederacji, zapomniałaś? Oscar, debilu! Aaa... ahaha!!! Aj, przestań, no kurwa nie łaskocz mnie jak przez telefon rozmawiam! Czekaj, oddzwonię, muszę komuś przy... haha... przyłożyć! - rozłączasz się, zostawiając mnie z uśmiechem na twarzy i nagłą pustką w sercu.
Wysyłam ci jeszcze sms-a:

Pozdrów Oscara i powiedz mu, że jestem mu winna duże piwo ;) Do odbioru po waszym przyjeździe. Inaczej pewnie jeden Loczek by mnie na śmierć zagadał 

A potem mam zamiar iść spać, co jednak skutecznie mi uniemożliwiasz.

Głupia jesteś :P A zresztą przyznaj się, że co jak co, ale moje włosy cię kręcą

Idealnie dobierasz słowa, kolego. Lepiej bym tego nie ujęła. Można powiedzieć, że okręciłeś mnie sobie wokół palca

Włosy kręcone, życie szalone... Czy jakoś tak

Raczej 'czy jakoś tak'. Wszystko ci się myli. Taki już jesteś zakręcony facet

I tak dalej, i tak dalej... Sprawiasz, że przez kilkanaście minut na mojej twarzy gości uśmiech. Znika dopiero, gdy przestajemy pisać. Znów czuję pustkę, jednak zaczyna w niej kiełkować nadzieja. Przyjedziesz... No dobrze, może i nie do mnie, może tylko na mecz, ale... ale znów cię zobaczę... Znów upnę ci kucyka na czubku głowy i wybuchnę śmiechem prosto w twarz... Ty za karę zaczniesz mnie łaskotać... Ja ciebie kopać... Spadniemy z kanapy na ziemię... Abner zacznie rzucać w nas zabawkami, a potem wskoczy nam na brzuchy... A na koniec wkroczy twoja siostra i stwierdzi, że zachowujemy się jak dzieci.
Stały scenariusz. Ale ja go lubię. Zwłaszcza, że przed Martą też często udajesz, że jesteśmy parą. Więc później przyciągniesz mnie do siebie, pocałujesz w czubek głowy i przytulisz. A na koniec stwierdzisz: "Siostrzyczko kochana, kto się czubi ten się lubi".
Oj, ja chyba bardzo lubię cierpieć.
__________

Okazuje się, że każda z Was ma jasno określony stosunek do Davida - niekoniecznie wszystkie go lubicie - ale cieszę się, że jesteście.
Ja osobiście go kocham ;)

piątek, 27 września 2013

Pierwszy, bo nadzieja matką głupich

Dajesz mi nadzieję, a po chwili ją odbierasz. Dajesz podstawy do złudzeń, sam o tym nie wiedząc. Dajesz jednocześnie radość i ból, cierpienie i szczęście.
Co ja w tobie widzę? Nie jesteś ani złym chłopcem, ani ideałem. I niczym pośrodku też nie. Jesteś jedyny w swoim rodzaju.
Lubisz udawać przed chłopakami, że jesteśmy razem. "Razem" to może za duże słowo, ale że czujemy do siebie miętę. Nie wiem, czemu wkręcanie innych sprawia ci taką przyjemność.
Wkręcanie. Istotnie trudno o bardziej adekwatne słowo. Te twoje włosy są doprawdy interesującym zjawiskiem.
Widzę cię tak rzadko. Zbyt rzadko... A może właśnie za często? Może gdybyś w ogóle nie odwiedzał domu, Abnera... Może wtedy byłoby mi łatwiej zapomnieć.
Każda komórka mojego ciała lgnie do ciebie. Te momenty, gdy przytulasz mnie w żartach, są... No cóż, dla ciebie są w zasadzie niczym - zwykłymi wygłupami. A dla mnie to coś więcej, niż potrafię wyrazić słowami.
Naprawdę, naprawdę staram sie nie mieć złudzeń... A jednak wciąż je mam. Z twojego powodu zaczęłam się nawet interesować footballem. Po dwóch latach jestem już ekspertem.
- Jak ci się podobał mecz? - pytasz, a ja wtedy dokonuję dla ciebie szczegółowej analizy realizacji założeń taktycznych.
Będziesz kiedyś wspaniałym ojcem. Co do tego nie mam wątpliwości. Kiedyś lubiłam sobie wyobrażać, że ty, ja i Abner jesteśmy rodziną. Ale to nie był najlepszy pomysł. Bo to dawało nadzieję na wspólną przyszłość. A przed nami nie ma wspólnej przyszłości. Robię ci te zdjęcia, kiedy leżysz z gołą klatą, a po twoim sześciopaku skacze przeszczęśliwy Abner. Później przeglądam twojego twittera, instagrama i facebooka i krew się we mnie gotuje. Dlaczego? Bo czytam te durne komentarze twoich fanek, zawierające się mniej więcej we frazie: "jesteś taki słodki, kocham cię", okraszonej trzydziestoma serduszkami czy też pięćdziesięcioma buziakami..
Jestem zazdrosna, choć tak naprawdę nie mam do tego żadnego prawa. Nie mam do CIEBIE żadnego prawa. Nie odwzajemniasz moich uczuć, pewnie nawet nie przyszłoby ci do głowy, że mogę cię kochać. Nie zdajesz sobie sprawy, jak trudno mi to przed tobą ukrywać. Oj, jestem chyba świetną aktorką.
Ale mam wrażenie, że brak wzajemności można jeszcze jakoś przeżyć. Naprawdę. Najgorsza jest ta cholerna tęsknota. Oglądam twoje zdjęcia, filmiki, na których się wygłupiasz, mecze Chelsea, a nawet czytam wywiady z tobą - jakbym co najmniej nie wiedziała, co możesz mieć do powiedzenia na poszczególne tematy.
Czasem czekam tygodniami na choćby najkrótszy sms od ciebie. Ale ty nie piszesz. A mnie jest głupio ciągle zagadywać. Zdarza mi się wysłać jakiś sms z gratulacjami, ale że ostatnio nie zdobywacie żadnych trofeów... no cóż.
Wciąż się łudzę, do jasnej cholery... Łudzę się, że napiszesz, zadzwonisz, że powiesz, że tęsknisz albo, że mnie kochasz... Albo chociaż zapytasz o Abnera. Ale o Abnera to ty możesz pytać Martę. Matka zawsze udzieli dokładniejszych informacji niż opiekunka. Chyba po prostu nie masz potrzeby utrzymywać ze mną kontaktu.
A może jednak? Proszę...
__________

No i zaczęłam. Najpierw chciałam rozpocząć pisanie tutaj po zakończeniu mojej Barcelońskiej opowieści. Potem uznałam, że z początekiem września zaczynam. A wyszło oczywiście tak pomiędzy.