piątek, 25 października 2013

Piąty, bo nadzieja to współodczuwanie

Kto by kiedyś pomyślał, że będę oglądać mecze? Heh, dobre. 
A że w ogóle każdy, każdusieńki mecz Chelsea? Jeszcze lepsze.
A jednak oglądam. Właściwie z jednego powodu. Ciekawe czy o tym wiesz?
Gracie teraz z Arsenalem. Prowadzicie 1:0, wszystko układa się dobrze. W pewnym momencie, po rzucie rożnym zaczyna się kotłować pod bramką rywali. Uderzasz piłkę głową, a jednocześnie któryś z Kanonierów mocno cię odpycha. Upadasz. Piłka wpada w okienko. Ale to w tym momencie nieistotne - bo ty zwijasz się z bólu.
Boże, jak ja się o ciebie boję! David, wstań, no już, proszę - zaklinam cię w duchu. Ale ty nie podnosisz się z murawy. Sędzia odgwizduje jedenastkę, ale oczy wszystkich i tak są zwrócone na ciebie. Wbiega pomoc medyczna i na noszach opuszczasz boisko.
I co teraz? Boże, Boże, Boże... Chciałabym zadzwonić i się czegoś dowiedzieć, ale - do kogo? Do kogo wypada? Kto będzie coś wiedzieć?
Mija godzina... Dwie... Ostatecznie dzwonię oczywiście do Ludy.
- Halo.
- Cześć, kochanie. Tu Paula. Słuchaj, chciałam zapytać... Czy Oscar... Czy nie wiesz może co z Davidem?
- Jeszcze nie. Po meczu Oscar pojechał do szpitala, ale jeszcze nie dzwonił.
- Ach tak... Rozumiem. Gdybyś czegoś się dowiedziała...
- Jasne. Dam ci znać.

I daje. Trzy godziny później, które to godziny spędzam na nerwowym spacerowaniu po pokoju tam i z powrotem. Zerwane więzadła kolanowe i jakieś inne uszkodzenia wewnątrzstawowe. Jakim cudem? Tego nie wiem. Ludy też nie ma pojęcia jak takie coś mogło się zdarzyć poprzez, z pozoru, zwykły upadek. Grunt, że lekarze wiedzą. I - z tego, co mówi Oscar - są dość bezlitośni w prognozach na przyszłość. Z mundialem możesz się powoli żegnać.
Boję się nawet myśleć, co ty teraz czujesz. Pewnie cię to załamało - ty przecież przeżywasz wszystko dwa razy mocniej niż zwykli ludzie.
Chcę zadzwonić i cię pocieszyć. Ale jednocześnie nie chcę się narzucać. Czy mam prawo tak ciągle wtrącać się w twoje życie? Czy nie masz mnie już dość po dwóch miesiącach spędzonych wspólnie? Nie wiem, co robić. Utykam w martwym punkcie. To tak charakterystyczne dla mnie. Prycham z pogardą. Z pogardą dla samej siebie.

Mijają trzy dni. Staram się nie myśleć o tym, jak bardzo musisz cierpieć. Twoje życie nie jest przecież moim i powinno mnie to wszystko gówno obchodzić. Ale ja tak nie potrafię.
Dzwoni telefon. To Oscar.
- Tak?
- Cześć. Słuchaj, Paula, powiem krótko: ty tu musisz po prostu przylecieć. 
- Co? Gdzie?
- No tu - do nas, do Londynu. Do Davida - Oscar akcentuje wyraźnie ostatnie słowo, a mnie wcina w podłogę.
- Dlaczego? - pytam wreszcie.
- Bo on cię potrzebuje.
Nie. W to akurat nie uwierzę. To nie jest możliwe.
- Oscar...
- Paula, ja mówię śmiertelnie poważnie. On jest w jeszcze gorszej formie psychicznej niż fizycznej, a nie muszę ci chyba mówić, jaką ma kontuzję.
- No tak, ale... - szukam właściwych słów. - Ale jak ty to sobie wyobrażasz?
- Normalnie. Wsiądziesz w samolot i przylecisz. A mieszkać możesz u nas.
- I co dalej? 
- Tyle. Po prostu przy nim bądź.
__________

No mam jakiś sentyment do tego opowiadania - właściwie nie wiem czy to normalne ;) Choć pierwsza część wybitnie mi się nie podoba.
A na spain-summer-love dziś nic. Mam rozdział gotowy, ale on musi dojrzeć. I reszta tamtej historii w ogóle musi we mnie dojrzeć. 

piątek, 18 października 2013

Czwarty, bo nadzieja jest tęsknotą

Trwa mecz. Finał Pucharu Konfederacji, ściśle mówiąc. Standardowo przeżywam każdy twój kontakt z piłką, każde zetknięcie z rywalem. Co chwilę krzyczę, skaczę albo wymachuję rękami, ubrana w żółtą koszulkę z numerem 4. Wiesz może dlaczego właśnie w taką?
90 minuta. Na trybunach samba i karnawał. Bo tu się już nic nie może zmienić. Wygrywacie z Hiszpanią 3:0.
Patrzę na ciebie i uśmiecham się, gdy całujesz trofeum i unosisz je do góry. Jesteś szczęśliwy, więc ja też jestem. U mnie już od dawna występuje taka prosta zależność.
- Pięknie się nasi chłopcy spisali, prawda? - słyszę obok siebie głos Ludy. Ściska mnie za rękę i wpatruje się w Oscara.
Ano prawda. Pięknie. Kiwam głową na potwierdzenie jej słów. Cieszę się, a jednocześnie już marzę o tym, byś za rok mógł w tym samym miejscu podnieść w geście triumfu jeszcze inne trofeum. Tak, naprawdę o tym marzę. Bo wiem, że ty chcesz tego samego. To zupełnie naturalne i oczywiste dla zakochanej osoby.
Po zakończeniu tego całego szalonego cyrku - tańców, śpiewów i tym podobnych rzeczy - wbiegasz na trybuny. Do mnie. Specjalnie do mnie. Podnosisz mnie do góry i okręcasz wokół własnej osi.
- Jesteś ze mnie dumna? - pytasz wreszcie, po uprzednim postawieniu mnie na ziemi.
- Nie widać? - śmieję się.
- Niestety nie - robisz jedną ze swoich kretyńskich min, które rozbawiają mnie do łez. - Musisz mi to udowodnić.
- Jak?
- Buziak - żądasz kategorycznie.
Przewracam oczami, ale wspinam się na palce i całuję cię w policzek.
- Nie taki... - stwierdzasz z komiczną przyganą w głosie.
- A jaki?
- Taki - odpowiadasz i całujesz mnie w usta. Mocno, władczo i namiętnie. Staram się udawać, że mnie to nie rusza, ale nogi mi miękną.
Zbiegając z trybun odwracasz się na moment i krzyczysz jeszcze:
- Wiem, że to lubisz!
Wariat.
Tak, lubię to.
A nie powinnam.

Następnego dnia jesteśmy na okładce co drugiej gazety. Co drugiej. Na pozostałych jest Neymar.
Ale to akurat mnie nie rusza. Bo to nie pierwszy raz. Już wielokrotnie całowałeś mnie w miejscu publicznym i to najlepiej tak efektownie i tak długo, by wszyscy zainteresowani paparazzi zdążyli zrobić zdjęcie. Lubisz to. Ja wiem. Ja... ja też to lubię. Ale mniej. Bo wiem, że to nie jest szczere. W tym pocałunku nie ma uczucia, choć przecież czasem wydaje mi się, że jest zupełnie odwrotnie. Ale nie, nie ma obawy. Ty nikogo i niczego nie traktujesz poważnie. O przepraszam, jest jedna taka rzecz. No może dwie. Twoja rodzina i piłka nożna. I tyle. Ale mnie nie można podłączyć do żadnej z tych kategorii. Nawet przy największych staraniach.

Wylatujesz. Ja wiem, że musisz. Wiem. Ale to wcale nie oznacza, że jest mi łatwiej. Bo wiem, że nie będzie cię tu co najmniej przez pół roku. Co najmniej. A może nawet dłużej.
Stoję na lotnisku  i czuję, że wraz z tobą zaraz odleci część mnie. A dokładnie - moje serce.
Żegnasz się z rodziną, najdłużej z Abnerem. Nie chcę ci w tym przeszkadzać. Stoję z boku i czekam na swoją kolej. Tyle chciałabym ci powiedzieć, tyle wyznać... a pewnie nie odezwę się ani słowem.
Wycałowujesz mamę, siostrę, ściskasz tatę i jeszcze raz Abnera. A potem odchodzisz, nie zaszczycając mnie nawet spojrzeniem.
Tak po prostu. Najwyraźniej nie masz mi nic do powiedzenia. Nawet zwykłego do widzenia. Nic.
Nie wytrzymuję. Łzy pojawiają się w moich oczach i zaraz zniszczę ten mój misternie wykonywany makijaż. Makijaż, w którym chciałam wyglądać pięknie. Dla ciebie. I po co było się starać?
Nagle wyrastasz przede mną jak spod ziemi. Skąd się tu wziąłeś? Nie wiem. Powinieneś już chyba siedzieć w samolocie.
- No coś ty? Myślałaś, że o tobie zapomniałem? - zaglądasz mi w twarz.
No tak. Kolejny twój kretyński żart.
- Ej, mała, przepraszam. Ej... popatrz na mnie.
Patrzę. Z mordem w oczach.
- Jesteś okropny. Nie cierpię cię.
- Tak? - pytasz i zamykasz serię kolejnych wyrzutów pocałunkiem. Delikatnym pocałunkiem, którym ostatecznie mnie zdobywasz. To już koniec. Teraz jestem już naprawdę twoja. Już nic tego nie zmieni.
- Lubię całować dziewczyny - stwierdzasz w końcu z prostotą.
Znów mam ochotę cię udusić.
Potem przechodzisz przez bramki i po chwili znikasz mi z oczu. Zaraz wsiądziesz do samolotu i po prostu odlecisz. Odlecisz, a wraz z tobą wszystko, czego potrzeba mi do szczęścia.
Nie ma już twojego uśmiechu, pocałunków, kretyńskich żartów ani wspólnych wygłupów. Nic.
Niedługo po opuszczeniu lotniska dostaję sms. Nawet nie muszę sprawdzać, żeby wiedzieć, że to od ciebie.

Już się tak nie smuć. Jeszcze cię kiedyś przecież pocałuję

Kretyn

I tak wiem, że mnie lubisz

Lubię. Tak. Czy ciebie można nie lubić?
Lubię, podziwiam, tęsknię, kocham.
Ale co z tego, że jestem twoja, skoro ty nigdy nie będziesz mój?
__________

Takie nic. Cmok cmok :*

piątek, 11 października 2013

Trzeci, bo nadzieja to śmiech i łzy

Przyjeżdżasz. Staram się zareagować na ten fakt spokojnie, ale jednak nie potrafię.
- Cześć, debilu - szczerzę się do ciebie. A ty? Ty chwytasz mnie w ramiona i całujesz namiętnie, do utraty tchu. I co? I oczywiście po tłumku zgromadzonym na lotnisku przebiega szmer zainteresowania. Zrobiłeś to pod publiczkę, a jakże.
Potem jedziemy do domu twojej siostry Marty. Już po drodze bardziej niż choćby zapięciem pasów interesujesz się swoim siostrzeńcem. Standard. Abner to dla ciebie najważniejsza osoba pod słońcem.
- A ciocia Paula to dla ciebie chociaż dobra była? - grozisz mi palcem.
- Dobla - odpowiada Abner z przekonaniem.
- No to ma szczęście...
- Ma - potwierdza chłopiec, a ty wybuchasz śmiechem. Patrzę na ciebie z zachwytem. Boże, jak bardzo brakowało mi tego dźwięku! Spotykasz moje spojrzenie. Podobno oczy są zwierciadłem duszy. Podobno. W tym momencie z twoich oczu wyczytuję bardzo dużo. Nie, przecież to niemożliwe. To tylko moja chora wyobraźnia. Ja po prostu wciąż żyję tym pocałunkiem z lotniska. Pocałunkiem, który dla ciebie nic nie znaczył.
W domu czeka na ciebie obiad. Jak zwykle jesteś zachwycony kuchnią swojej mamy. Jak zwykle. Tak. Każdy twój powrót do domu wygląda właściwie tak samo. A jednak ty swoją osobowością potrafisz uczynić każdy z tych powrotów wyjątkowym.
Wieczorem siadamy wszyscy przy kominku: ty, ja, twoi rodzice, Marta z mężem i Abner. Twoja rodzina mnie akceptuje, uważają, że jesteśmy razem... lub, że bardzo nam do takiego stanu rzeczy blisko. Ile bym dała, żeby tak naprawdę było! Nawet nie wiesz, jak bardzo ważny dla mnie jesteś. Czasem czuję, że bez ciebie moje życie właściwie straciłoby sens. Ale ty żyjesz w swoim zakręconym świecie, do którego ja mogę być tylko marnym dodatkiem. I choć sława i pieniądze nie uderzyły ci do głowy, to i tak czuję, że jestem dla ciebie zbyt... bo ja wiem... zwyczajna?
Tak, ja wiem, że jestem ładna, choć ty nigdy mi tego nie okazujesz. Jednak inni faceci zdołali mnie już wielokrotnie do tego przekonać. Ty potrafisz się tylko ciągle wygłupiać i ze mnie nabijać. Bo mam takie czarne włosy jakbym wpadła do sadzy... Bo jestem chuda jak kościotrup... Bo mam taki klasyczny nos, jakbym pochodziła ze starożytnego Rzymu... Bo mam na tyle ciemną karnację, że przy tobie wyglądam jak murzyn... I tak dalej, i tak dalej... Tych tekstów raczej nie można nazwać komplementami, co nie? Ale o co ja mam pretensje? Ty masz do mnie taki stosunek jak i do Oscara. Ja też jestem dla ciebie po prostu kumplem. Nie mogę mieć o to pretensji. Po prostu nie mogę.
Dzwonek do drzwi. Otwiera Marta. To Oscar z Ludy. Piękne z nich małżeństwo.
- Dobry wieczór. Przyszliśmy w odwiedziny. Przypomniało mi się, że ktoś mi obiecał piwo - śmieje się do mnie Oscar.
- Ha ha, piwo to jutro, możemy się tak umówić?
- Możemy, możemy. To co, Davidku, jak zwykle w czwóreczkę?
- No jasne - odpowiadasz entuzjastycznie. - Wiecie, że takie akcje to ja chętnie.
- Osoby cztery, ale piwa trzy - mówi Ludy z uśmiechem.
- Czy to znaczy to, co ja myślę? - pytasz zaintrygowany.
- To zależy co myślisz - śmieje się Oscar, a potem przytula do siebie Ludmilę i głaszcze delikatnie po, jeszcze płaskim, brzuszku.
- No to gratuluję, stary! - ściskasz przyjaciela, a ja przytulam Ludy. Za chwilę reszta rodziny dołącza do życzeń i gratulacji. Po jakimś czasie wszyscy znów zasiadają przy kominku.
- No cóż, na nas jeszcze nie czas - stwierdzasz enigmatycznie i patrzysz na mnie wymownie.
- Co masz na myśli? - pyta Marta.
- Dziecko mam na myśli, siostrzyczko. Dziecko.
- Głupek - patrzę na ciebie z politowaniem.
- Oj, kochanie...
- Przepraszam na moment - mówię i wychodzę do ogrodu.
To jest dla mnie po prostu za trudne. Nie potrafię tam siedzieć i udawać przed twoją rodziną, że jesteśmy parą. Nie umiem i już. Gdybym nic do ciebie nie czuła pewnie nie miałabym z tym problemu. Ale tak niestety nie jest.
Nagle czuję, że do mnie podchodzisz. Jest ciemna noc, ale i tak wiem, że to ty.
- Paula - mówisz cicho, stając za mną. - Co się dzieje?
- Nic. Głowa mnie boli - odpowiadam, przełykając łzy.
- Popatrz na mnie. Proszę.
Kręcę przecząco głową. Nie chcę, żebyś widział łzy w moich oczach.
- Kochanie...
- Przestań - przerywam ci gwałtownie. - Mnie to nie bawi.
- O co chodzi? - stajesz naprzeciwko mnie.
Nie wytrzymuję. Zaczynam płakać. Przytulasz mnie. Mocno, ale jednocześnie delikatnie. Głaszczesz po głowie.
- Cii... Już dobrze... No już... No nie płacz, bo i ja się rozpłaczę - całujesz mnie w czubek głowy.
Stoimy przytuleni i milczymy. Przestaję płakać, ale nie chcę uwalniać się z twoich objęć. Jest mi tak dobrze. Nareszcie.
- Już w porządku? - pytasz wreszcie.
- Tak - uśmiecham się w ciemności. - Przepraszam za tę odrażającą scenę.
- Ależ nie ma za co. To było nawet całkiem przyjemne.
- Lubisz przytulać dziewczyny, co?
- O tak... Zwłaszcza niektóre. A tak najbardziej to taką jedną z czarnymi włosami.
- Głupek - śmieję się i wchodzę do domu.
Chyba po prostu muszę się przyzwyczaić. Ty się nie już zmienisz.
__________

"Paradise city". Stare, ale jare. Tak bardzo chodzi po głowie ^^

piątek, 4 października 2013

Drugi, bo nadzieja jest cierpieniem

Wreszcie dzwonisz. Staram się opanować bijące jak dzwon serce.
- Słucham.
- Cześć, Paula, słońce moje. Co tam u ciebie? - słyszę twój wiecznie wesoły głos. - W ogóle się do mnie nie odzywasz. Stęskniłem się - mówisz, a w moim sercu znów odżywa nadzieja.
- Jasne, jasne. Przyznaj się lepiej czego ode mnie chcesz - nieźle się maskuję, co nie?
- No dobrze, przejrzałaś mnie. Tak naprawdę to chciałem, żebyś kupiła mi różowe bokserki i wysłała pocztą, bo w Londynie nigdzie nie ma mojego rozmiaru. No ale chyba w takiej sytuacji nie mogę liczyć na podobną przysługę.
- Idiota - parskam śmiechem. - A przepraszam, co do tych bokserek to nie mieli takich dużych czy raczej takich małych?
- No chyba wiadomo, prawda?
- No tak... Najwyraźniej przeciętny Brytyjczyk ma większe gabaryty niż taki tam jeden Brazylijczyk, no ale co ja ci poradzę, biedaku...
- Ty! Nie obrażaj mnie, mała! No ja sobie wypraszam, co to ma znaczyć? Proszę się natychmiast wytłumaczyć.
- No co, przecież ja tylko stwierdzam fakty.
- Oj, koleżanko, grabisz sobie. Coś czuję, że w piątek dojdzie do rękoczynów.
- W piątek? Czy ja dobrze dedukuję i oznacza to, że przyjeżdżasz do domu?
- Och, no ty jesteś po prostu niesamowita. Jak na to wpadłaś?
- No cóż, wrodzona inteligencja. A tak w ogóle z jakiego powodu zaszczycisz nas swoją obecnością? - nie mogę się powstrzymać i zadaję to pytanie, spodziewając się podświadomie Bóg wie jakiej odpowiedzi.
- Gramy Puchar Konfederacji, zapomniałaś? Oscar, debilu! Aaa... ahaha!!! Aj, przestań, no kurwa nie łaskocz mnie jak przez telefon rozmawiam! Czekaj, oddzwonię, muszę komuś przy... haha... przyłożyć! - rozłączasz się, zostawiając mnie z uśmiechem na twarzy i nagłą pustką w sercu.
Wysyłam ci jeszcze sms-a:

Pozdrów Oscara i powiedz mu, że jestem mu winna duże piwo ;) Do odbioru po waszym przyjeździe. Inaczej pewnie jeden Loczek by mnie na śmierć zagadał 

A potem mam zamiar iść spać, co jednak skutecznie mi uniemożliwiasz.

Głupia jesteś :P A zresztą przyznaj się, że co jak co, ale moje włosy cię kręcą

Idealnie dobierasz słowa, kolego. Lepiej bym tego nie ujęła. Można powiedzieć, że okręciłeś mnie sobie wokół palca

Włosy kręcone, życie szalone... Czy jakoś tak

Raczej 'czy jakoś tak'. Wszystko ci się myli. Taki już jesteś zakręcony facet

I tak dalej, i tak dalej... Sprawiasz, że przez kilkanaście minut na mojej twarzy gości uśmiech. Znika dopiero, gdy przestajemy pisać. Znów czuję pustkę, jednak zaczyna w niej kiełkować nadzieja. Przyjedziesz... No dobrze, może i nie do mnie, może tylko na mecz, ale... ale znów cię zobaczę... Znów upnę ci kucyka na czubku głowy i wybuchnę śmiechem prosto w twarz... Ty za karę zaczniesz mnie łaskotać... Ja ciebie kopać... Spadniemy z kanapy na ziemię... Abner zacznie rzucać w nas zabawkami, a potem wskoczy nam na brzuchy... A na koniec wkroczy twoja siostra i stwierdzi, że zachowujemy się jak dzieci.
Stały scenariusz. Ale ja go lubię. Zwłaszcza, że przed Martą też często udajesz, że jesteśmy parą. Więc później przyciągniesz mnie do siebie, pocałujesz w czubek głowy i przytulisz. A na koniec stwierdzisz: "Siostrzyczko kochana, kto się czubi ten się lubi".
Oj, ja chyba bardzo lubię cierpieć.
__________

Okazuje się, że każda z Was ma jasno określony stosunek do Davida - niekoniecznie wszystkie go lubicie - ale cieszę się, że jesteście.
Ja osobiście go kocham ;)