piątek, 22 listopada 2013

Ósmy, bo nadzieja to dar

Nie wiem, jak udało ci się mnie w to wrobić. Nie wiem. Ale oczywiście, jak zwykle, uległam twoim namowom.
Wybieramy się właśnie na zakupy, bo muszę nabyć jakąś suknię. Tak, suknię. Ponieważ idę z tobą na wesele Juana Maty. Jako osoba towarzysząca.
To nic, że ledwo poruszasz się o kulach - twardo wybierasz się ze mną na buszowanie po sklepach.
Przymierzam dziesiątki sukienek, ale na nic nie mogę się zdecydować. Albo są za krótkie, albo ze zbyt dużym dekoltem, albo za ciasne, albo po prostu za drogie.
- Paula, posłuchaj - mówisz gdy pokazuję ci się w ślicznej, czerwonej sukni, jak dla mnie idealnej, ale kręcę przecząco głową, ukradkiem spoglądając na metkę z ceną. - Ty się nie zastanawiaj, ile ten łaszek kosztuje, tylko bierz, jeśli ci się podoba. Ja sponsoruję.
- David...
- Paula. Koniec dyskusji. Nie pyskuj i w ogóle. Ja wiem, że dziś są twoje urodziny. Proszę bardzo, to jest mój prezent dla ciebie, wszystkiego najlepszego i tak dalej. Rozbieraj się i idziemy do kasy. Już późno, a jeszcze trzeba przecież kupić jakieś buty.

Wieczór. Siedzę u siebie w pokoju i po raz kolejny oglądam prezent od ciebie. Spokojnie kosztuje to wszystko trzy - cztery moje pensje. No cóż. Dla ciebie to w zasadzie niewielka kwota. Wysokość twojej i mojej pensji jednak lekko się różni. 
Pukanie do drzwi.
- Proszę.
- Happy birthday to youuuuuu! - pojawiasz się w progu, drąc się wniebogłosy, a za tobą wkracza Oscar i Ludy z tortem.
- Czy wyście powariowali? - pytam zaskoczona.
- Nie marudź, tylko wymyślaj życzenie - grozisz mi palcem.
Ośmielam się na takie życzenie, o jakim nigdy bym ci nie powiedziała. Ale co mi tam. W końcu to tylko głupi przesąd.
Potem zaczyna się składanie życzeń. Z twojej strony wypada to bardzo wylewnie. 
- Te, kręcony, odessajże się już od niej, bo trzeba tort pokroić - słyszę śmiech Oscara, po czym zostaję wypuszczona z twoich objęć.
- Ludy, kiedy termin? - pytam po jakimś czasie.
- Za miesiąc - uśmiecha się błogo blondynka. - Ale nie możemy się dogadać co do imienia.
- Żono, przepraszam cię bardzo, ale ja już typy mam. To tylko ty nie możesz się zdecydować spośród trzystu imion.
- A właśnie - wiadomo już czy chłopiec czy dziewczynka?
- Nie. Nie chcemy wiedzieć. No bo jak - nastawimy się na dziewczynkę, ciuchy pokupujemy i nagle się okaże, że się lekarz pomylił i urodzi się chłopiec. Albo na odwrót. Tak czy inaczej bez sensu. A tak będziemy mieć niespodziankę. No ale Paula, sama powiedz, czy to aż tak trudno się zdecydować na jedno imię męskie i jedno damskie?
- Trudno - Ludy, wymachując łyżeczką, wchodzi w słowo Oscarowi. - Bo to imię musi pasować idealnie. No ale jaki facet to zrozumie.
- Żono...
- Mężu!
- Ej, ej! Dobra, proszę państwa, bez kłótni. Dajcie sobie buzi czy coś i nie stresujcie tego tam małego ludzia w środku, jasne? Niezależnie od tego jakiej jest płci - występujesz w roli mediatora, a już za chwilę atmosfera wraca do normy. Ludy i Oscar po prostu nie umieją się kłócić.

Te urodziny były cudowne. A właściwie - jedyne w moim życiu, które świętowałam.
I ty o tym wiesz. I wiesz, jaką radość mi tym sprawiłeś.
- David.. - siadam na twoim łóżku i pociągam za loczek. 
Śpisz jak zabity. Bez koszulki. O Boże... 
Strofuję w myślach samą siebie, że przecież nie przyszłam tu po to, żeby gapić się na twój nagi tors. Sama jestem sobie winna, że wybrałam taką porę, a nie inną. Przecież ja też występuję w piżamie. Chwila... która to właściwie jest godzina? Rozglądam się w poszukiwaniu zegarka. A no tak. Wpół do ósmej. Ciebie o takiej porze może obudzić tylko Abner.
A jednak otwierasz oczy.
- Ooo... dzień dobry - uśmiechasz się błogo.
- No cześć.
- Przepraszam bardzo, która jest godzina?
- Wpół do ósmej.
- To dlaczego ja nie śpię?
- Nie wiem. Może dlatego, że chcę ci podziękować.
- Tak? A za co?
- Za wczoraj.
- Ach, za wczoraj... No to czekam.
- Na co?
- No na podziękowanie.
- Dziękuję.
- Oj Paula, Paula... - mówisz. - Ty to się nigdy nie nauczysz.
Siadasz, powodując, że kołdra zakrywa cię tylko od pasa w dół. I teraz cała twoja klata jest na moim widoku. A naprawdę nie masz się czego wstydzić. Uciekam wzrokiem na wszystkie strony, byleby tylko nie patrzeć na ciebie, a i tak czuję, że mi gorąco i że pewnie na mojej twarzy wykwitły demaskujące rumieńce. I jeszcze tylko chwila - bo ja wiem, co teraz się wydarzy - i już czuję twoje miękkie wargi na moich ustach, i już jestem w niebie. Taki krótki, delikatny pocałunek, a od razu mam wszystko, czego potrzeba do szczęścia.
- No i nie ma za co - mówisz i cały mój nastrój szlag trafia. - Jak dla mnie to możesz codziennie mnie tak budzić.
- O nie, nie. Na to nie licz. Na to trzeba sobie zasłużyć.
Tylko czy ty nie zasługujesz sobie na to każdym swoim oddechem? - zastanawiam się jeszcze, opuszczając twój pokój.
__________

I tym sposobem skończył mi się zapas odcinków. A czas to jest u mnie, cholera, produkt deficytowy. Zobaczymy kiedy się uda dodać następny odcinek. Może nawet za tydzień? Kto wie, nie mówię nie.
Ten jest trochę dłuższy niż ostatni. Mam nadzieję, że się Wam w miarę podoba :)

piątek, 15 listopada 2013

Siódmy, bo nadzieja jest drżeniem oczekującego serca

- Paula...
- Tak?
Leżymy właśnie u ciebie na łóżku. Za chwilę przyjdzie rehabilitantka. To dopiero trzeci dzień twoich ćwiczeń, ale podchodzisz do tego z takim zaangażowaniem i entuzjazmem, że nie mam wątpliwości, że wyrobisz się na Mistrzostwa Świata.
Inna sprawa, że ta rehabilitantka mogłaby być trochę starsza, grubsza i brzydsza. I nosić mniej obcisłe jeansy.
- Przeprowadź się do mnie.
Co? Co ty do mnie mówisz? Czy ja dobrze słyszę?
- Słu...cham?
- No wiesz, tak na trochę. Przecież i tak cały czas u mnie jesteś. Po co masz ciągle jeździć w tę i z powrotem?
Fakt, u Ludy i Oscara właściwie tylko śpię, ale mimo wszystko taki układ jest choć odrobinę zdrowszy. Nie wiem czy spędzanie każdej sekundy doby w twoim mieszkaniu to dobry pomysł.
- David - siadam po turecku i pytam - jak ty to sobie wyobrażasz? A co pomyślą twoi koledzy?
Tak naprawdę nie ma to żadnego znaczenia, ale chyba gram na zwłokę.
- Pomyślą, że jesteś moją dziewczyną - uśmiechasz się chytrze.
- I tak tak myślą - odpowiadam.
- No i bardzo dobrze.
Mimo woli parskam śmiechem. To boli, ale nie potrafię nie dostrzec, jak kretyńsko wygląda to wszystko z boku.
- Ale ty jesteś głupi - stwierdzam wreszcie.
- I za to mnie kochasz. To jak? Przeprowadzisz się?
Zastanawiam się intensywnie. Naprawdę czuję, że to nie jest najlepszy pomysł - po co mam się jeszcze bardziej od ciebie uzależniać? Za każdym razem, gdy jeszcze bardziej się angażuję, jeszcze bardziej później cierpię.
- Przecież wiesz, że muszę niedługo wracać. Co by było z Abnerem? Kto by się nim zajmował - cały czas twoja mama? Poza tym wiesz, że tak naprawdę to jest moje jedyne źródło utrzymania.
- Paula, po pierwsze - nie panikuj, ja ci się nie oświadczam, tylko proszę, żebyś ze mną zamieszkała na kilka tygodni. Kilka tygodni. A po drugie - łapiesz mnie za rękę i patrzysz błagalnie. - Ja już z Martą rozmawiałem. Owszem, Abnerem zajmuje się teraz moja mama - i będzie zajmować tak długo, jak będzie taka potrzeba - ale dla ciebie ta praca jest zarezerwowana na zawsze, przecież jesteś jego ukochaną ciocią. Proszę.
To miłe. To nawet bardziej niż miłe. I właściwie nie mam już wyboru.
- David - wyswobadzam dłoń. - Ja bym chciała wiedzieć tylko jedno. Ja zostanę, ale... powiedz mi - dlaczego właściwie tak ci na tym zależy?
Pytam i zamieram w oczekiwaniu na odpowiedź. Serce mocno mi bije, a w uszach słyszę jakiś dziwny szum. Po raz pierwszy od... od chyba zawsze wytwarza się między nami jakieś dziwne, bardzo dziwne napięcie. Powaga i mocna więź.
- A gdybym ci powiedział - podnosisz się do pozycji siedzącej - że się w tobie zakochałem? - uśmiechasz się jednym kącikiem ust, a potem zbliżasz się i muskasz moje wargi. Delikatnie, słodko, namiętnie. Nim się odsuwasz, przygryzasz jeszcze moją dolną wargę i lekko ją pociągasz. I znów szelmowsko się uśmiechasz.
- To bym ci nie uwierzyła - opowiadam, z pozoru spokojnie, na zadane wcześniej pytanie. - A teraz rusz to grube dupsko, bo zaraz przyjdzie twoja rehabilitantka. Jej możesz takie kity wciskać, a nie mnie. Idę coś zjeść.

Gówno prawda. Wcale nawet nie myślę o jedzeniu. Idę do łazienki, zamykam drzwi i opieram się o nie plecami. Muszę ochłonąć.
Dlaczego ty mi to robisz? No dlaczego? Jaką masz satysfakcję w tym, że zakochuję się w tobie coraz mocniej i coraz bardziej beznadziejnie?
Podchodzę do lustra. No pięknie. Błyszczące oczy. Płonące policzki. Nie ma to jak nic po sobie nie pokazywać. Cholera, dziewczyno, ogarnij się.
Dlaczego ty tak na mnie działasz?
Odkręcam kran i oblewam twarz zimną wodą, zupełnie nie zważając na tusz, który zdecydowanie nie jest wodoodporny. Wracam na poprzednie miejsce przy drzwiach i osuwam się na ziemię. Chowam twarz w dłoniach, a po chwili czuję już tylko, że nie potrafię powstrzymać dygotu ramion.
__________

Co powiecie? ;) Czo ten David to ja nie wiem. Taki rozbrykany się zrobił :P

piątek, 8 listopada 2013

Szósty, bo nadzieja jest szaleństwem

Londyn.
A więc jestem. Tylko i wyłącznie dla ciebie.
Z lotniska odbiera mnie Oscar, zabiera do domu moje rzeczy, a mnie samą zawozi prosto do szpitala.
Jeszcze kilka kroków, jeszcze jeden zakręt... I jest. Sala 103. Głęboki wdech. I jeszcze jeden. I jeszcze. Okej.
Uchylam delikatnie drzwi, patrzę do środka i zalewa mnie niepohamowana fala czułości i wzruszenia. Śpisz sobie. Taki spokojny, taki bezbronny. A na policzku wysycha łza. Podchodzę bliżej i coś ściska mnie za gardło. Jestem. Jestem przy tobie. Dla ciebie. Z tobą. Nachylam się i całuję cię właśnie w ten policzek. Uchylasz powoli powieki.
- Paula? - pytasz zdumiony.
- No a kto? - pytam, lekko się uśmiechając.
- Przyleciałaś... Przyleciałaś, a ja tu... w szpitalu...
- David, będzie dobrze - przerywam ci jak najdelikatniej, siadając koło ciebie na szpitalnym łóżku, choć ledwo hamuję łzy.
- Paula, nie. Nie ma szans. Lekarz powiedział mi to wystarczająco dobitnie - odwracasz wzrok.
Tak bardzo boli mnie serce, kiedy na ciebie patrzę. Ty - urodzony optymista - nie masz grama nadziei, więc jak ja mam ją w sobie odnaleźć? Szukam słów pocieszenia, ale każde z nich wydaje mi się tak żałośnie banalne, infantylne i nieodpowiednie... Nie mówię więc nic, ściskam tylko mocno twoją rękę, chcąc wlać w ciebie choć trochę otuchy. Uśmiechasz się delikatnie, choć po twojej twarzy spływają łzy.
- Dziękuję - szepczesz i patrzysz na mnie czule. - Dziękuję, że jesteś.
Nie myśl, że ci nie współczuję. To nie tak. Ale równocześnie jestem szczęśliwa, bo mogę być przy tobie. I czuć się potrzebna. To brzmi niemal jak spełnienie marzeń.

Po kilku dniach możesz wrócić do domu. Zawozimy cię wspólnie z Oscarem i wracamy do Ludy, która nie czuje się najlepiej. Tak naprawdę chciałabym z tobą zostać. Ale ty nie życzysz sobie w tym momencie nikogo - widzę to wyraźnie. Jesteś zmęczony i bez humoru. Dopiero po kilku godzinach słyszę dźwięk sms-a. To od ciebie.

Wpadaj. Szarlotka. Przepraszam. Czekam

A co to? Telegram jakiś?

Za co mnie przepraszasz?

Za to, że byłem ostatnio taki nieznośny. Przyjdziesz?

Szarlotka, powiadasz... Oczekuj mnie za pół godziny

Cieszę się. Nawet nie zdajesz sobie sprawy, jak bardzo. Po tych dwóch sms-ach już wiem, że twoja forma psychiczna jest lepsza. A co za tym idzie - moja również.
Drzwi otwiera mi jedna z dziewcząt, zatrudnionych przez ciebie do sprzątania, i prowadzi do pokoju, gdzie leżysz, a ty... witasz mnie uśmiechem. Czy ja mam omamy?
- Z czego się tak cieszysz, głupku?
- Bo przyszłaś - pokazujesz mi język.
- Akurat - odwdzięczam ci się tym samym.
- No i może trochę dlatego, że jutro wstaję z tego wyra i zaczynam rehabilitację!
- Aaa! No widzisz!
- Mam jeszcze pół roku... Muszę walczyć. Może zdążę.
- Może? Oczywiście, że tak!
Kładę się koło ciebie na tym łóżku wielkości mojego pokoju, obejmujesz mnie ramieniem, a ja opieram głowę na twoim barku. Po czole łaskoczą mnie twoje włosy. Przedrzeźniamy się i droczymy. Nawet nie wiem, dlaczego po jakimś czasie zaczynamy się łaskotać. Spadam z łóżka. Super.
- Ej, ej, misiu pysiu, co tam słychać na dole? - pytasz zadowolony. Nie zaszczycam cię odpowiedzią. Ograniczam się do wystawienia języka.
Do akcji wkracza pani Sofia - twoja kucharka, zwabiona tu łupnięciem o ziemię sześćdziesięciu kilogramów. Zapewne myśli, że to ty spadłeś i połamałeś się już do reszty. A tu taka niespodzianka. To już kolejna - po członkach twojej rodziny - osoba, która uważa nas za niezrównoważonych psychicznie. To widać, słychać i czuć. No cóż, coś w tym jest. Ja przy tobie całkowicie wariuję.
__________

Dziewczynki, przepraszam za zaległości. Co prawda piszę to na każdym moim blogu, ale tak po prostu jest. Mam teraz gorący okres w szkole i nic nie wskazuje na to, by miał się on prędko skończyć. Tak więc nadrobię u Was wszystko, tylko po prostu nie wiem - kiedy.